30.09.2018

Odświeżona psia szafa

Jakiś czas temu pisałam Wam o moich sposobach na zmniejszenie liczby psich wydatków oraz o tym, dlaczego w ogóle postanowiłam je ograniczyć.  Od tamtego wpisu minęło już prawie 8 miesięcy, więc chyba mogę pokusić się o jakieś podsumowanie.



Od końca stycznia tego roku kupiłam Ginie trzy nowe rzeczy i jest mi z tym wyjątkowo dobrze (czy to brzmi jak wyznania zakupoholiczki?). Oczywiście pomijam tu karmę, smakołyki, obrożę przeciw pchłom i kleszczom oraz wydatki związane z wizytami w gabinecie weterynaryjnym. W zasadzie dwie z tych rzeczy nie są nawet do końca takie nowe, chodzi dokładniej o maszynkę do strzyżenia GTS 888 oraz kombinezon. Miałyśmy już ten model maszynki, ale po 7 latach zaczęła wydawać z siebie niepokojące dźwięki i postanowiłam kupić nową. Najpierw wybrałam nowszą i teoretycznie lepszą GTS 888B, ale musiałam ją zwrócić, bo ledwo radziła sobie z ginowym kłakiem i ostatecznie znów wybór padł na to, co miałyśmy już sprawdzone. Podobnie było z kombinezonem, kupiłam identyczny jak poprzedni (jedyne czym się różni to kolor), bo niestety w tamtym zaczął szwankować suwak. A ten nowy-nowy zakup to posłanie ortopedyczne do kennel klatki, które kupiłam w TK Maxx za całe 60zł. Ma miły w dotyku, zdejmowany pokrowiec, sądząc po tym jak Gi się na nim rozkłada musi być wygodne, jak dotąd nie ma ani jednej dziury, zaliczyło już jeden rzyg i wciąż wygląda przyzwoicie, a jest z nami jakoś od czerwca. To prawdziwy wyczyn, kiedy jest się legowiskiem mojego psa.

W czasie kiedy nie kupowałam nic nowego, sprzedawałam niepotrzebne rzeczy. Przyznaję, że podjęcie decyzji o pozbyciu się niektórych przedmiotów nie było dla mnie łatwe, bo bywam sentymentalna, ale i z tym jakoś się uporałam (pozostawiając lukę dla małych wyjątków). 


OBROŻE, SMYCZE, SZELKI
Ginny rzadko chodzi w obrożach. Właściwie nosi je obecnie w dwóch przypadkach. Pierwszy to momenty, kiedy konieczne jest zakładanie jej ubrań. Niestety szelki, które normalnie leżą na niej jak ulał, są za małe kiedy ma na sobie jakiś kubraczek. Natomiast drugi powód, przez który mój pies bryka w obrożach to zdjęcia! Może Wam się wydawać, że potrzebuję dużej różnorodności aby obróżki ładnie prezentowały się na fotografiach, ale jest zupełnie odwrotnie. W odróżnieniu od szelek dużo łatwiej usunąć je w czasie obróbki, a piesa nosi je z uwagi na bezpieczeństwo, w końcu do czegoś trzeba przyczepić identyfikator.
W związku z tym pozbyłam się większości obroży, które przestały mi się podobać lub nie spełniały już swojej funkcji (jak obroże zaciskowe Hurtty, które z przypiętą smyczą robiły za startówkę na zawodach). Zostały same Lupine, które uwielbiam przeogromnie i jedna, wodoodporna Red Dingo.

Nasz zbiór szelek skurczył się do dwóch sztuk. Pożegnałam różowe Ruffwear Front Range, bo już znudził mnie nieco ich kolor i zostawiłam ich fioletowy odpowiednik. Udało mi się też znaleźć nowy dom dla żółtych Y-updated z Hurtty, a zostawiłam zielono-różowe. Prawdopodobnie jeszcze w tym roku zamówię jakieś proste, taśmowe guardy z większą regulacją, żeby mieć szelki, które będą pasowały na ginowe ubrania.

Ze smyczy zostawiłam linki z Hurtty i Witty&White. Choć smycze linowe Hurtty nie są szczytem wygody (to dotyczy głównie czarnej, która jest dość sztywna), to bardzo polubiłam je za ich długość (mają prawie 2m) oraz to, że zajmują jednocześnie niewiele miejsca. Czasami jednak odczuwam brak komfortowej, taśmowej smyczy, więc możliwe, że wleci coś w komplecie z w/w szelkami :).


UBRANIA
Dacie wiarę, że na blogu chyba nigdy dotąd nie wspominałam w jednym miejscu o wszystkich ubraniach jakie nosi Ginny? Aż sama się dziwię, bo zawsze, kiedy wrzucę gdzieś foto Ginki w jakimś ciuchu, to dostaję pytania skąd on jest, czy jestem zadowolona etc., a w sumie pisałam jedynie o dwóch dość specjalistycznych łaszkach, czyli kamizelce chłodzącej i derce terapeutycznej. Pora to nieco nadrobić.
Zacznę od tego, czego już nie ma, a mianowicie lokum zmieniła kamizelka chłodząca. Nie była nam już potrzebna i stwierdziłam, że nie ma sensu jej trzymać. Pozostałe ciuchy bez większych zmian, doszedł jedynie wspomniany wcześniej kombinezon. Jestem całkiem zadowolona z pozostawionych rzeczy, jedyne na co mogłabym narzekać to kolorystyka i rozmiarówka (tu problem leży bardziej w moim niewymiarowym burku) niektórych z nich, ale kupowałam je w na tyle korzystnych cenach, że jestem w stanie przymknąć na to oko. Niestety obawiam się, że Ginny z wiekiem będzie wymagała większego docieplenia, dlatego nie wykluczam, że jej garderoba się powiększy. 
I na koniec - buty. Zakładanie ich to koszmar, ale zimą serio ratują przed posolonymi chodnikami jak nic innego. 


ZABAWKI
Tutaj zaszły chyba najbardziej drastyczne zmiany. Pożegnałam się z prawie wszystkimi szarpakami z naturalnego futra, które nie tylko były zbędne (dla Gi to bez znaczenia czy futro ma zapach zwierza czy nie ma, jedno i drugie uwielbia tak samo), ale też średnio praktyczne. Owcze kłaki drażniły ginowe gardło przez co trudno było jej porządnie chwycić zabawkę, a z kolei królicze wypadały i przyklejały jej się do oczu, na co nie zwracała uwagi, ale przyjemne to raczej nie było. Przez te niedogodności prawie nie wyjmowałam tych rzeczy z wiklinowego kosza i był to wystarczający powód, żeby zmienić ich lokację na stałe. Jedyne, naturalne futro (prawdopodobnie z tchórza) to znalezione w czeluściach szafy, do którego firma Dog's Craft dorobiła mi amortyzator. Bardzo je lubię, bo mimo upływu lat świetnie się trzyma i naprawdę super się sprawdza w porównaniu z owcą/królikiem. Kiedyś wspominałam o tym futrze w jednym z wpisów z cyklu DIY.
Odpadło też sporo piłek z tego względu, że Gi bardzo rzadko aportuje i jak już to robi to zazwyczaj rzucam jej „planetki”, naprawdę za nimi przepada, a ja nie mam żadnych obaw, że je połknie.
Wystawiłam też na sprzedaż większość dysków i zostawiłam jeden. Ginny widzi frisbee dosłownie raz na trzy miesiące, czasami nawet rzadziej, więc jeden talerzyk w zupełności wystarczy. Postanowiłam, że wybrańcem będzie kolorowy Super Atom, bo nigdzie drugiego takiego nie ma :). 
Rzecz jasna to nie są jedyne zabawki jakie mam w domu, ostały się stare szarpaki polarowe, mopy z których miały powstać cuda na amortyzatorach oraz parę starych pluszaków. Nie nadają się jednak ani na sprzedaż, ani aby je gdzieś oddać, dlatego czekają na swój ostateczny koniec.


Podsumowując
Jestem mega zadowolona z tego, że tak to wygląda, część rzeczy pewnie dodatkowo mogłabym stąd wyeliminować z uwagi na ich ilość (szarpaki z piłkami czy obroże), ale liczę na to, że jeszcze się przydadzą. Nie uwzględniałam innych akcesoriów, które są nazwijmy to podstawowe”, jak przykładowo klatka, posłanie/koce albo miski. 
Jeśli śledzicie blog od dłuższego czasu to z pewnością sami przyznacie, że w naszych zbiorach zaszły pokaźne zmiany, a jeśli nie to tak wyglądało to 2 lata temu (a to tylko zabawki!). Skłamałabym pisząc, że w ogóle nie korci mnie czasem, żeby wrzucić do koszyka coś nadprogramowego, ale teraz zawsze towarzyszy mi myśl, która zmusza do tego aby jednak dłużej się nad tym zastanowić. Zwykle okazuje się, że obiekt pożądania szybko staje się zupełnie nieatrakcyjny i przestaje zaprzątać moją głowę. Jednocześnie nie chcę besztać się, jeśli jednak coś mnie skusi. Na polskim rynku pojawia się coraz więcej i więcej wspaniałych produktów nie tylko zza granicy, ale przede wszystkim od rodzimych producentów. Musiałabym wyjąć sobie oczy, żeby nie pomyśleć od czasu do czasu o czymś nowym. Wiele takich zakupów sprzed lat mam do dzisiaj i wciąż są pomocne, dlatego zostawiam sobie otwartą furtkę... :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Projekt i wykonanie: Marta Swakowska © Psi Kawałek Internetu